Po pierwsze - nie przeszkadzać!
19.10.98
Jest to tekst pogadanki przygotowanej na sesję PORTY JACHTOWE podczas Konferencji, która odbędzie się 4 listopada w Hotelu Europejskim w Warszawie. Oczekuję komentarzy, które mój współpracownik przedstawi podczas dyskusji panelowej.


Jerzy Kuliński - "Po pierwsze - nie przeszkadzać!"
Te kilka słów pogadanki ograniczonej czasowo rozpoczynam deklaracją wyznawanej filozofii polegającej na sensie poszanowania podstawowego prawa naturalnego - prawa człowieka do ryzykowania swojego życia i własnych pieniędzy. Tu konkretnie chodzi o to aby decyzje o żeglowaniu i inwestowaniu podejmowali żeglarze i ludzie mający pieniądze. Przeciwwskazań natury społecznej przecież nie ma. Troskę o bezpieczeństwo żeglugi i trafność inwestycji manifestowaną przez osoby postronne, w tym urzędników trzech ważnych resortów z góry uważam za podejrzaną co do intencji. Perspektywy rozwoju polskich portów jachtowych mogą być podobne do tych, przez które przeszły kraje, w których konstytucyjne swobody obywatelskie i gospodarcze nie dały pola do popisu urzędniczej samowoli. Z obiektywnych przeszkód stojących na drodze rozwoju polskich portów jachtowych widzę dwie: techniczną i "wiatrową".

Ukształtowanie linii polskiego wybrzeża sprawia że konstrukcje hydrotechniczne portów handlowych morza otwartego niestety wymuszają tylko tam urządzanie przystani dla jachtów. Jest to jedyna ale niezwykle istotna różnica pomiędzy wybrzeżem polskim a wybrzeżami Szwecji, Danii i Niemiec. Atrakcyjność turystyczna Pomorza dla jachtingu zachodniobałtyckiego ma szanse wspomóc przebudowy portów od Dziwnowa do Władysławowa aby zawinięcia do nich pozbawić nadmiernego ryzyka już przy nieco silniejszych wiatrach z kierunków dolądowych. Słynną dolegliwością polskich portów otwartego morza jest ryzyko kilkudniowych uwięzień pogodowych. Do czasu przebudowy falochronów piękna marina Łeby będzie świeciła pustkami nawet przy dobrej pogodzie bo tylko nierozważni wpływają do pułapek.

Porty wschodniego odcinka wybrzeża polskiego cierpią ponadto na dolegliwość "wiatrową". Wszyscy wiemy że rejs z Niemiec do Gdańska zazwyczaj trwa krócej niż powrót. Często powrót przysparza dodatkowych wrażeń i doznań. Znamy przypadki najmowania polskich załóg do odprowadzenia jachtów do macierzystej Kilonii. Szwedzi i Duńczycy rzadziej mają takie kłopoty. Porty polskie cierpią też nadal na niedogodności, których usunięcie nie tylko nic nie kosztuje ale których istnienie przysparza wydatków i ... wstydu. Mam na myśli anachroniczne, pochodzące wprost z realnego socjalizmu praktyki urzędnicze służb granicznych, celnych i portowych. Nikt z żeglarzy nie kwestionuje prawa wszystkich tych służb do kontroli jachtów w każdym miejscu i o każdej porze dnia i nocy. Władze każdego państwa prawa mają obowiązek ścigać przestępstwa i wykroczenia. Nam także bardzo zależy na skutecznym zwalczaniu przemytu towarów (zwłaszcza narkotyków!) i nielegalnych imigrantów. Nam także zależy na przestrzeganiu przepisów ruchu portowego i czystości wód. Chodzi tylko o to aby przeciwdziałać tym zjawiskom w sposób racjonalny, skuteczny i nieuciążliwy dla załóg jachtów. Dokładnie tak, jak to ma miejsce w Szwecji, Danii i Niemczech czyli w krajach skąd oczekujemy gości. Procedury graniczne, celne i portowe w polskich portach są tylko uciążliwą symulacją nadzoru nad żeglugą jachtową. Ciągłe zgłaszanie lub odprawianie jachtów na wejściu i wyjściu (często związane z oczekiwaniem przy nabrzeżu), wypełnianie List Załogi w kilku egzemplarzach, wypełnianie druków Zgłoszenie Wejścia z personaliami (w tym także podawanie zawodu!) całej załogi, składanie pisemnych deklaracji o nieobecności na jachcie osób nie wymienionych w Liście Załogi (tylko przy wyjściu!) ma się nijak do merytorycznego pilnowania interesów Rzeczpospolitej. Na jednej z narad poświęconej temu problemowi zadałem pytanie wysokiej rangi przedstawicielowi Urzędu Celnego: ile od roku 1989 zanotowano przypadków przemytu na jachtach. Okazało się, że nie zna takiego przypadku. Czyli znowu mamy do czynienia z działaniem bezowocnie pracującej machiny. Znowu hipotetyczne zagrożenie , którego tylko ewentualność wystąpienie przecież sporo kosztuje. Nigdy dotąd polski celnik nie zajrzał mi pod koję, nigdy nie gościłem czworonożnego pomocnika tych służb. Praca biurowa (moja przede wszystkim), miła pogawędka, czasami kawka i tak przeważnie wygląda każdorazowa, obowiązkowa odprawa graniczna. Pogranicznicy natomiast za każdym razem (także bardzo zawsze uprzejmi) koniecznie chcą poznać nazwę pierwszego portu zagranicznego. Nie przyjmują do wiadomości, że płyniemy na zachód a wiatr zadecyduje gdzie wstąpimy aby się wykąpać i kupić świeże pieczywo. Bosmani portów studiują dokumenty jachtu, załogi, atesty i inne papierki. Decydują o tym czy pogoda nie jest dla nas zbyt trudna. Konkluzja dotycząca tego tematu wynika z doświadczeń nabytych w krajach, w których ludzie odpowiedzialni za te sprawy dużo lepiej się na nich znają.

Do tej pory odwiedziłem 217 zagranicznych, głównie na Bałtyku i Morzu Północnym. Jak dotąd 2 razy miałem styczność z celnikami (raz w Danii, raz w Niemczech). W obu przypadkach jacht został dokładnie (obecność pieska) skontrolowany. Nie było żadnego pisania a formalności polegały na wyrażeniu ubolewania, że narażono nas na pewne niewygody. Kontrolę graniczną jacht mój przeszedł tylko raz i to bez mojej obecności na pokładzie. W Holtenau cumowaliśmy przed oknami komisariatu policji. Po kilku godzinach przyszedł policjant, poprosił obecnego na jachcie kolegę o paszport. Obejrzał, coś sobie zapisał w notatniku i poszedł. Po prostu. Wiem, że moje doświadczenia mogą być nieco (ale tylko nieco) inne niż załóg dużych, zwłaszcza klubowych jachtów. Nie bez przyczyny. Armatorowi jachtu prywatnego nie opłaci się nie być w porządku. Bez wprowadzenia zachodniobałtyckich procedur nie ma co rozważać programów i perspektyw rozwoju polskich portów jachtowych. Bo ta sprawa jest po prostu warunkiem wstępnym.

Jeszcze inną przeszkodą utrudniającą odwiedzanie Ustki i portów Zatoki Gdańskiej są daleko wybiegające w morze akweny ćwiczeń wojskowych. Poligon "Wicko" specjalizujący się w ćwiczeniach artyleryjskich został obecnie tak poszerzony, że okrążanie go przekreśla sens zawijania do Ustki. Ćwiczenia marynarki na akwenach Nr Nr 10 i 11 (pomiędzy Władysławowem i Helem) wydatnie utrudnia dotarcie (a zwłaszcza wydostanie się) do Zatoki Gdańskiej. Ćwiczenia wojskowe na morzu odbywają się latem bardzo często. Rozwój, a właściwie budowa przystani jachtowych (klubowych i marin), którym zainteresowani są polscy żeglarze zależy jedynie od ilości jachtów zagranicznych pragnących odwiedzić Polskę. Tylko wzrost zainteresowania naszym krajem, bezpieczeństwo żeglugi, swoboda i przyzwoity standard usług portowych może przyciągnąć Szwedów, Duńczyków i Niemców.

Polityczno-ekonomiczna transformacja ustrojowa 1989 roku, wcielenie w życie samorządności terytorialnej oraz rychła integracja z wspólnotą demokratycznych państw rządzonych wolnym rynkiem materializują fundament zamierzeń w tej dziedzinie. To są niezbędne warunki, które w zasadzie już funkcjonują. Przychodzi kolej na stworzenie warunków inwestowania tym, którzy chcą zaryzykować swoje środki aby uzyskać należny im zysk. My, żeglarze polscy mamy w tym interes. Możemy na tym skorzystać przy okazji. Nasza rola polega na uświadamianiu lokalnym samorządom, że leży to w ich interesach, że obecność jachtingu będzie się im opłacać, że ich goście to przeważnie ludzie biznesu, polityki i nauki. Nie naszą rzeczą jest pouczanie potencjalnych inwestorów jak mają wyglądać mariny. Kto myśli o inwestowaniu skwapliwie wykorzystuje doświadczenia obiektów już funkcjonujących i ich budowniczych. Współczesny jachting turystyczny, określany mianem cruising jest rodzinnym sposobem przyjemnościowego podróżowania. Załogi jachtów nie są liczne a prowadzenie jachtu spoczywa najczęściej tylko na głowie rodziny. Dlatego też jachty prawie wyłącznie żeglują w porze dziennej etapami o długości od 30 do 60 Mm. "Rozstaw" polskich portów w zasadzie nadaje się do takiego pływania. 60 Mm w żegludze z wiatrem, 30 Mm w halsówce. Przy założeniu sprzyjającej pogody jachty zachodnich gości mają szansę dotarcia do mariny na Motławie w rytmie owych szczebli portowej "drabiny". Budowę owej drabiny należy zaczynać od najniższego czyli zachodniego szczebla. W przypadku Łebiy było to wstawienie piątego (od zachodu) szczebla. Problem braku polskiego "portu schronienia" na wybrzeżu środkowym rekompensuje w pewnym stopniu wyspa Bornholm z licznymi portami dookoła (z wyjątkiem południowego brzegu). Wreszcie dwa słowa o opłacalności budowy i prowadzenia marin.

Amortyzacja wydatków poniesionych na budowę jest sprawą trudną i bez partycypacji innych zainteresowanych zagranicznymi gośćmi trudno się obejść. Pozostaje sprawa pokrywania kosztów eksploatacji (w tym podatków), funduszu odtworzeniowego i jakiegoś zysku. Tylko mariny funkcjonujące cały rok, pełne 12 miesięcy mogą się pokusić o zadawalające wyniki. Sezon żeglarski w Polsce to okres wakacji szkolnych. Powiedzmy sobie jasno - 3 miesiące. Tylko marina przyjmująca znaczną ilość jachtów rezydentów czyli jachtów zimowanych, remontowanych i budowanych może zarobić na swoje istnienie. Sztuczne twory w rodzaju "Mariny Gdańsk" nie obejdą się bez stałego finansowania. W marinie, która nie ma zainteresowanego wynikiem finansowym właściciela pieniądze będą co najmniej marnowane. Na końcu jeszcze o personelu na typowym przykładzie. W pękającym w szwach od natłoku jachtów (także promy i łodzie rybackie) porcie Anholt (wyspa na Kattegacie) szefuje Havnefoged. Czym zajmuje się ten pan? Jest bosmanem, prowadzi magazyn ryb (chłodnia), jeździ sztaplarką, zapala i gasi światła nawigacyjne, pobiera opłaty od kilkuset (!) jachtów, nadzoruje pracę konserwatora, dostarcza na prom listy z 2 portowych skrzynek, wywiesza prognozy pogody (2 razy dziennie) i coś tam jeszcze...Czasami pomaga mu śliczna córeczka. Nie interesuje się nazwą jachtu, flagą, liczebnością załogi. Pada tylko jedno sakramentalne pytanie lange? Jachtu naturalnie. Uiszczam, kolorowy pasek przyklejam na koszu dziobowym. O tym czy pogoda pozwala na wyjście decydują skipperzy jachtów sami. Gdy mocniej wieje decyzje podejmowane są ma głowicy falochronu po dyskusjach z innymi zainteresowanymi. Nie ma tam biur ani stałych funkcjonariuszy granicznych czy celnych. Znającym tylko realia polskich portów może to wszystko wydać się nieprawdopodobne... A jednak się kręci !

Wracając do tytułu - pozwólmy ludziom swobodnie żeglować i inwestować. Nie przeszkadzajmy a rozwój sam sobie utoruje drogę. A więc jeszcze raz: nie przeszkadzajmy!

JERZY KULIŃSKI