Powrót na główną
stronę Skocz do
archiwum
Macierzysta redakcja przekazała mi tekst autorstwa Jerzego Saleckiego, który być może wkrótce zostanie opublikowany w "Żaglach" dla dużo szerszego forum czytelniczego niż klikającego na www.kulinski.zagle.pl Postanowiłem go opublikować przed NARADĄ ŚRODOWISKOWĄ ŻEGLARSTWA MORSKIEGO, która odbędzie się 3 lutego w Sali Konferencyjnej Urzędu Morskiego w Gdyni. Tekst ten mieści się w tematyce przedwyborczego spotkania żeglarzy morskich, którzy nie tylko o biezacych kłopotach będą rozmawiali. Poniższy tekst to rozważania o pryncypiach. Jego lektura może mieć wpływ na ocenę czy pełna autonomia żeglarstwa przyjemnościowego - "cruisingu" może być przesądzona już na marcowym Sejmiku Wyborczym PZŻ. Jerzy Salecki jest entuzjastą, romantykiem i niepoprawnym optymistą. Wierzy że naszkicowany zarys marzeń jest w stanie przekonać polityków. Patrzę na wizje Jurka z życzliwością, ale nie da sie ukryć mojego sceptycyzmu. Programy i wizje należy tworzyć i lansować, choćby po to aby krok po kroku, (raczej kroczek po kroczku) próbować coś urwać, wyrwać, przehandlować... Na marginesie - analogie zaintersowania i korzyści z rozwoju polskiej gospodarki morskiej między II i III RP do niczego (niestety) nie prowadzą. Inny świat, inne wzorce, inne dażenia. Świat dziejszy - to coś takiego, w którym niemal wszystko jest przedmiotem "biznes-planów". Jak wiecie - jestem w gipsie, wiec na Konferencji się nie zobaczymy. Owocnych obrad! Żyjcie wiecznie! Jerzy Kuliński Dla polskiego żeglarstwa nie jest najważniejsze, jaka opcja polityczna sprawuje władzę. Kwestią zasadniczą jest natomiast, aby istniał i był realizowany program działań, który wyrażałby również interesy żeglarskiej społeczności. Na jachtach ważne są umiejętności, a nie ideologiczne sentymenty. Dobrze, że polityki sprowadzonej do relacji "prawica - lewica" unikają zgodnie PZŻ, kluby i żeglarska prasa. Źle jednak, gdy apolityczność sprawia, że pod adresem władz państwowych formułuje się postulaty tylko przyczynkowe (dotyczące np. reformy patentów), a ślimaczą realizację tych postulatów przez administrację - uznaje za sukces. Żeglarze będący plus minus milionową społecznością mają prawo żądać od tychże władz sformułowania i realizacji kompleksowego programu polityk i której wciąż nie ma - polityki żeglarskiej, a szerzej - polityki morskiej Koncepcja polityki morskiej i żeglarskiej istniała w latach międzywojennych. Jej wyrazem było utworzenie Państwowej Szkoły Morskiej, na co wystarczyło 5 miesięcy i to w trakcie wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. Polityka morska i żeglarska II Rzeczypospolitej to dotacje na zakup jachtów dla harcerskich drużyn wodnych i klubów akademickich, a jednocześnie pożyczki na zakup kutrów przez rybaków. Ówczesna polityka morska i żeglarska miała swój wyraz nie tylko z symbolach - Gdyni czy "Darze Pomorza" - ale w celowo protekcjonistycznych przepisach przyznających ulgi podatkowe producentom łodzi i jachtów, w zobowiązaniu Głównej Księgarni Wojskowej do wydawania cyklu książek żeglarskich, w przydzielaniu lokali w budynkach państwowych na siedziby organów Ligi Morskiej, w dotacjach i finansowych preferencjach dla prasy żeglarskiej. Polityka morska i żeglarska państwa kreowała rozwój przemysłu, handlu i usług w tych sferach, a co nie mniej ważne, tworzyła klimat powszechnego poparcia zainteresowania morzem i żeglarstwem. Liga Morska w r. 1936 skupiała 827.829 członków, a jej pismo - miesięcznik "Morze" ukazywało się w nakładzie 180 tys. egzemplarzy. Wszystko to miało miejsce w kraju, który odrodził się po zaborach, był zrujnowany wojną, miał 30 kilometrów wybrzeża, zapóźniony rozwój ekonomiczny, skromny budżet, olbrzymie potrzeby i rozliczne kłopoty. W międzywojennym dwudziestoleciu był zaledwie jeden polityk, który na morze i żeglarstwo patrzył w niesmakiem. Wincenty Witos - premier w latach 1922-1926 - po wizytacji Państwowej Szkoły Morskiej wyraził swą opinię jednym zdaniem: "Należy skończyć z tymi mrzonkami i wszystko zlikwidować..!" Nie fetyszyzując znaczenia symboli, jest przecież coś w tym, że w Polsce współczesnej pomników, ulic i placów Witosa jest niewspółmiernie więcej niż podobnych dowodów pamięci dla Eugeniusza Kwiatkowskiego (gospodarka morska), Mariusza Zaruskiego (żeglarstwo), Gustawa Orlicza-Dreszera (Liga Morska). Nie sposób godzić się na to, by praktyką kolejnych rządów było tworzenie norm, które tylko zmniejszają odpowiedzialność państwa za różne dziedziny życia publicznego. Państwo jest strukturą dla obywateli, a nie poletkiem, które uprawia jak chce wataha urzędników, nawet gdy są to urzędnicy zwani samorządem. Nie szeregując ważności spraw i ograniczając je tylko do sfery zainteresowań żeglarzy, można sporządzić listę problemów, które właśnie państwo - istniejące dzięki wspólnej woli, świadomości i... podatkom - musi podjąć i realizować. Czego mamy prawo domagać jako żeglarze i obywatele? * Budowy suchego doku dla "Daru Pomorza", który dla Polski jest tym, czym "Victory: i "Cutty Sark" dla Anglików, a "Constitution" dla Amerykanów. Skandalem jest to, że nie ma pieniędzy budowę mającą chronić najcenniejszy zabytek polskiego żeglarstwa. * Osadzenia "Opty" i "Dali" w dostępnej publiczności ekspozycji w Centralnym Muzeum Morskim. To ostatnie ocalałe jachty, których dzieje wpisane są do księgi sukcesów polskiego jachtingu. * Przepisów które nie będą prowadziły do zdejmowania z polskich jachtów i statków biało-czerwonej bandery, bo pod inną żegluje się łatwiej i taniej. * Jeśli nie stać nas na Muzeum Polskiego Żeglarstwa - Centralne Muzeum Morskie musi mieć kadrę, lokalowe możliwości i środki na gromadzenie zbiorów i dotyczących polskiego jachtingu. Naród bez historii jest kaleki! * Polska nie ma realnych szans, aby stać się potęgą w dziedzinie produkcji samochodów, bo są nimi Niemcy, Amerykanie i Japończycy. Mamy jednak autentyczną szansę, by stać się potęgą - co najmniej na skalę europejską - w dziedzinie budownictwa jachtowego. Są doskonali konstruktorzy, są stocznie i szkutnie mające świetną kadrę, a Polska wysokie bezrobocie. Polityka fiskalna państwa musi tworzyć możliwości rozwoju i ekspansji tej dziedziny gospodarki. * Jest skandalem, iż importowane elementy wyposażenia jachtów, takie jak radiopławy EPIRB, radiostacje, radiotelefony jachtowe, czy tratwy ratunkowe - a więc wyroby nie produkowane w kraju i służące wprost do ratowania życia - są obłożone cłem, 22-procentowym VAT-em i występują jako towar "luksusowy"?! * Jest paradoksem, że kupując jacht w polskiej stoczni. polski armator płaci więcej niż obcokrajowiec. W "latach komuny" goście zagraniczni płacili więcej niż Polacy w hotelach. Czy w "okresie demokracji" ma obowiązywać zasada odwrotna w stosunku do żeglarzy? * Państwo obowiązane jest podejmować działania na rzecz rozwoju fizycznego i zdrowia młodego pokolenia. Wyciągnięcie z nałogu młodego narkomana kosztuje w sumie więcej niż śródlądowy jacht. Żeglarskie kluby w Międzyszkolnych Ośrodkach Sportowych, harcerskie drużyny wodne, szkolne kluby żeglarskie muszą mieć środki na utrzymanie i rozwój. Ich fatalnej sytuacji nie zmieni akcja rozdzielania paru setek "Optymistów". * Prawnych rozwiązań wymaga status klubów żeglarskich mających przystanie na terenach o nieuregulowanym stosunku własności. Tereny, na których żeglarze tworzyli infrastrukturę, budowali hangary, budynki klubowe i keje, są dziś sprzedawane przez żądne gotówki terytorialne samorządy lub prywatne firmy dziedziczące sprywatyzowane zakłady wraz z bazą socjalną. * Niezbędne jest opracowanie pakietu przepisów dotyczących polskiego jachtingu dotyczących nie tylko uprawnień żeglarzy, czy technicznych właściwości jachtów, ale żeglarstwa jako sfery życia ekonomicznego i społecznego wraz z wszelkimi wynikającymi stąd implikacjami. Wodniacka zbiorowość nie zablokuje jachtami przejść granicznych i nie zarzuci kotwicami dostojnych urzędów. O to każda władza może być spokojna! Jest jednak sposób, by na owej władzy - "lewej", "prawej" czy "środka" - wymusić tworzenie i realizację polityki morskiej i żeglarskiej. Nasz krzyk nie przestraszy polityków, ale przestraszą (a więc zmuszą do działania) nasze głosy, ściślej zaś alternatywa ich zyskania lub utracenia. Pół miliona wyborczych głosów żeglarzy, pół miliona głosów ludzi morza, pomnożone przez głosy rodzin, jest w każdych wyborach czynnikiem, którego nikt nie ośmieli się lekceważyć. Sejmik Związku stać jest na to, aby być Sejmikiem Żeglarzy. Niech Sejmik stroni od polityki, ale jak współczesny Marcin Luter sformułuje pod adresem wszystkich liczących się w sondażach partii politycznych listę 21 tez - żeglarskich postulatów. Niech zażąda w podniesionych kwestiach pisemnych deklaracji - odpowiedzi ze strony kierownictw kolejnych partii. Warto porozumieć się z innymi: Niech podobne listy sformułują portowcy, marynarze, motorowodniacy i wędkarze. Po uzyskaniu odpowiedzi partyjne zobowiązania powinna upowszechnić żeglarska prasa, łatwo je podać do publicznej wiadomości w klubach, sklepach żeglarskich, na przystaniach. Niech żeglarze przeczytają, wybierają jak dyktuje im rozum, dobro kraju i... własny interes. Jak dotąd przed wyborami każdy kandydat na posła mówi nam podobne dyrdymały: że on ze wszystkich sił, zawsze dla kraju, że morze, oczywiście ważna sprawa, a poza tym lubi żeglować z rodziną! I nic z tego nie wynika! Rzecz zaś w tym, by partie pojęły, że domagamy się konkretów, a żeglarski elektorat oddawać będzie głosy na tą z nich, która zadeklaruje: "Rządząc, sprawę doku (to przykład - aut.) załatwimy w okresie kwartału", a nie na tą, która ograniczy się do ogólnika: "Dołożymy starań, by dbać o rozwój żeglarstwa". Nie mam złudzeń co do tego, że nawet pisemne zobowiązania zostaną w pełni dotrzymane. Ale nie mam też wątpliwości, że wizja rozliczenia przed następnymi wyborami może stanowić skuteczne memento dla polityka. Fakt, że w odpowiedniej chwili przypomni się: "X nas oszukał, ale Y spełnił nadzieje" będzie dla wyborców-żeglarzy znaczył więcej niż partyjne legitymacje owych panów. Przeprowadzenie sondażu, co partie gotowe są zrobić w odniesieniu do morza i żeglarstwa, choć nie jest wyborem, jest przecież działaniem politycznym. Występując z tą propozycją wątpię, by Sejmik wziął ją pod uwagę. Ludzie porządni, a za takich uważam delegatów, zwykli stronić od polityki. Moim zdaniem, szkoda, bo w efekcie w Sejmie nie ma morsko-żeglarskiego lobby, a w kraju ustawowo chroniącym życie poczęte, płaci się większy podatek kupując duński pas ratunkowy niż chińską prezerwatywę... JERZY SALECKI |
||
Napisz do autora informacji w serwisie |